Znowu Góry.

Znowu Ocean.

Znowu pięknie. Znowu nieznanie. Znowu sucho. Znowu ciepło. Znowu słońce. Znowu gorąco.

Stąpając po trzecim kontynencie w tym roku… nie licząc wysp…

Dziękuję Azji za każdy krok w Himalajach.
Dziękuję Europie za każdy krok w lesie.

I może jeszcze, korzystając z okazji, specjalne podziękowania dla Fuertaventury, za te wszystkie kroki, w tych wszystkich miejscach, gdzie nigdy nigdy nikt przede mną nie stał.

Dziękuję Afryce za krok do wody.

Afryka dzika..

Afryka dzika gdzieś na pewno. Ale nie tutaj. Tu dziki jest wciąż tylko Ocean. On wciąż tu rządzi. Nawet góry są w kształcie fali!

Ale reszta jest cywilizowana.

Wszystko jest takie umiarkowane. Znowu znalazłam bezpieczne miejsce. Czemu stronię od ryzyka? Czemu cieszy mnie łatwa posadka z ciepłą strawą w ilości przekraczającej kilkukrotnie moje zapotrzebowanie?

Czemu w twarz wieje mi bryza oceanu, ale ja dalej stoję na gruncie?

Czemu jem tutejsze pomarańcze, choć nie smakują tak jak hiszpańskie?

Chcę spróbować pomarańczy z całego świata!

Chcę podróżować tak długo, żeby móc rozpoznawać po smaku skąd pochodzi moja pomarańcza! Jak degustatorzy wina – im smakują winogrona, ja chcę rozpoznawać pomarańcze!

Te marokańskie są jak dla dzieci: nie za kwaśne, nie za słodkie, nie mają gorzkiego białego, takie są umiarkowanie smakowe, nie za soczyste, żeby na bluzkę nie nakapało, niewielkie – niemałe i nieduże, jak piłki tenisowe.

Jadłam w życiu mnóstwo pomarańczy. Pomarańcze są moją bajka z dzieciństwa.

Choinka stoi w rogu, koło drzwi na balkon. W nogach mojego łóżka.
Jak się wsunę pod kołdrę i wysunę nogi za ramę mojego półkotapczanu po babci, to stopami mogę dotykać jej gałązek próbując nie strońcić żadnej bombki, choć te w kształcie sopli kręcą się przy każdym dotyku: trochę strasząc, że spadają, trochę ciesząc, tym kalejdoskopem światełek odbitych od lampek na łańcuchy.

Co wieczór tak się wysuwam. Nawet jak Mama już wyłączy światełka, to jeszcze po ciemku sprawdzam, czy tam stoi.

Stoi.

Teraz stoi. Ale innym zdarzało się leżeć, na moim łóżku, albo szczęśliwe zatrzymać się na wierzchu półkotapczanu i poprzewracać moje maskotki. Później Mama kazała wieszać cukierki tylko na dolnych gałęziach.

Były pierniki. Te świąteczne zawsze smakują najlepiej, z samych najlepszych składników. Uczę się czym są bakalie.

Tylko raz do roku możemy nawlekać pierniki na nitki. I wieszać na choince. Tak pachną… bajkowo.

A pod choinka leżą jabłka, ale nie długo, tylko do dekoracji, na chwile, bo ich miejsce zajmą niedługo prezenty. Gry i zabawki, wszystko niespodzianki, choć szukałyśmy ich od kilku dni w kanapach, po szafkach, w łazience, innych pokojach i na strychu. Może to naprawdę nie rodzicie je podkładają? Któregoś roku był ten błysk światła, a potem prezenty były pod choinką! A Mama cały czas siedziała koło nas, a Tata stał koło ściany! Przecież pamiętam to, miałam wtedy już 4 lata! Prezenty w kolorowych reklamówkach z Mikołajem. Na górze paczki banany, banany są z Afryki, mówiła Mama, recytując wierszyk:

Murzynek Bambo w Afryce mieszka ,
czarną ma skórę ten nasz koleżka.
Uczy się pilnie przez całe ranki
Ze swej murzyńskiej pierwszej czytanki.
A gdy do domu ze szkoły wraca ,
Psoci, figluje – to jego praca.
Aż mama krzyczy: “Bambo, łobuzie!’
A Bambo czarną nadyma buzię.
Mama powiada: “Napij się mleka”
A on na drzewo mamie ucieka.
Mama powiada :”Chodź do kąpieli”,
A on się boi że się wybieli.
Lecz mama kocha swojego synka.
Bo dobry chłopak z tego murzynka.
Szkoda że Bambo czarny , wesoły
nie chodzi razem z nami do szkoły.

Banany….

A pod nimi tropikalne święta. Teraz tak bym je nazwała. Swoim kolorem nadawały tej reklamówce luksusowego widoku. Teraz tak bym go nazwała. Dwa słońca dla każdej. Owoce z ciepłych krajów. Pomarańcze.

Tamte pomarańcze smakowały jak owoce z innej planety. Nie przypominały niczego z dziadkowego sadu. Nie przypominały niczego z babcinego ogródka. Nie przypominały niczego z wujkowego tunelu. Nie przypominały niczego.

To inne rzeczy o nich przypominają.
To inne rzeczy udają ich smaki.
To inne rzeczy pożyczają ich kolory.

One są całością. Okrągłością. Obfitością. Wspaniałością. Soczystością. Wielorodnością i jednością.

Nie bez powodu ludzie szukają drugiej połówki pomarańczy.

Pomarańcze…

Z tych świątecznych sok się lał nie po łokcie, a po łokciach. I dalej , po przedramionach. Pod pachy wpływał.

Pomarańcze.

Te świąteczne łamały się na dwanaście cząstek. Zawsze można było wszystkich obdzielić.

Pomarańcze.

O świątecznych doznaniach kubków smakowych trudno się rozwodzić bez słodko-kwaśnego smaku słońca na języku.

Pomarańcze.

Umyte i wyszorowane, nakrojone w ćwiartki i delikatnie obrane ze skórki. Potem Mama wykraja białe. Filetuje, powiedziałabym dzisiaj. Tylko skórki, zamiast miąższu. I potem kroi je w paseczki, a paseczki w kosteczki. Wrzuca do rondelka, zasypuje cukrem i dolewa ciut wody. I gotuje. A my wąchamy i czekamy, żeby potem przyglądać się, jak przeleje je do słoików i zawekuje. A na Wielkanoc będą do mazurka.

I jeszcze o soku.

Myśląc o tym soku, trudno mi o czymś innym myśleć.
Myśląc o tym soku, myślę że nic nie ma takiego smaku.
Myśląc o tym soku, mogłabym go tytułować:

Nagrodą mojego dzieciństwa.

Myśląc o tym soku żal mnie ściska, że tak długo już go nie piłam.
Myśląc o tym soku… mam plan, żeby się go napić w tym roku!

Bo przypis jest prosty, o ile Mama nie miała ukrytych składników.

Pomarańcze i cytrynę myjemy i sparzamy wrzątkiem. Mama sparza.

I marchewki myjemy. I wszystko razem gotujemy. I potem owoce i warzywa, do niedawna, bo teraz to same owoce, od kiedy Unia ogłosiła, że marchewki to owoce, żeby Portugalczycy mogli sprostać przepisom ze swoją produkcją narodowego dżemu.

Wkładamy je, gorące jeszcze, do kielicha miksera. Wtedy nie blendowalśmy. Miksowaliśmy. I start. Przyglądamy się na tą sieczkę. I mieszaninę kolorów lata. A na szybach lodowe kwiaty. Ale tylko rano, teraz rozpuściło.

Potem cała ta mikstura wędruje z powrotem do gara, do tej kolorowej wody. I przykrywka. I czekamy. Wąchamy. Jak przestygnie dostaniemy po szklance. Reszta do plastikowych butelek i dostaniemy na święta. Czyli pojutrze. Bo jutro wigilia, to będzie cały dzień kompot. Ale zaraz po nim, a może mama pozwoli już pić po wigilii.

Nie mogę się doczekać.

Zawsze nie mogę się doczekać.

Chcę już pić ciepłe kraje.

Chce tam być, w ciepłych krajach.

Chcę tam żyć, w ciepłych krajach.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *